środa, 27 lutego 2013

Kwiatki

O co chodzi z tymi kwiatkami? Będą to ni mniej ni więcej a słowa zasłyszane w różnorakich okolicznościach, skrzętnie przeze mnie spisywane, a teraz dodawane również tutaj. Nie zawsze pamiętam kto co powiedział, ale zazwyczaj będę oznaczać tożsamość twórców inicjałem na końcu wypowiedzi.

 -Mamy dwie opcje. Iść do domu, albo iść do domu. (J.)

-Dla mnie gotuje sam McDonald (J.)

-Trudno jest napisać poezję miłosną pod tytułem kocham całe społeczeństwo. Ale patologie się zdarzają. (prof. K.)

-Jestem dureń! (R. M.)
-Pozostaje nam wierzyć bo pan ma zawsze rację (T.)

-Nawet cichy utwur musi głośno grać (J.)

-Ja nie jestem głodna (D.)
burczenie brzucha
-Twój brzuch mówi coś innego (K.)

-Gdzie my idziemy, skoro stoimy? (K.)

Na razie tyle


niedziela, 24 lutego 2013

Notka nieokolicznościowa.

Tak się po cichu przyznam, że zastanawiam się, co tu w ogóle napisać. Mogę pisać o zimie, ale za dużo jej za oknem, żeby mi się chciało z własnej woli jeszcze tutaj psuć nią humor. Ogólnie, to ja nie mam nic do zimy, oprócz tego drobnego faktu, że jak sama nazwa wskazuje, jest zimna. Podkręca człowiek ten kaloryfer, podkręca, a i tak się trzęsie. No nic, trzeba to jakoś przeżyć. Przynajmniej można ładne zdjęcia porobić. Byle nie taki kojarzące się z Love story. To jest następna zła strona zimy. Wybitnie kojarzy się z Love story. A jak coś sprawia, że niewinny człowiek uświadamia sobie istnienie takiego zła jak Love story, to powinno się to wyciąć z rzeczywistości i zakopać na jakimś cmentarzu, uprzednio przebijając serce kołkiem, żeby nie daj Boże nie wstało i nie zaczęło z powrotem straszyć. Jakimś wyjściem jest też spalenie na stosie.Tak nawiązując jeszcze do tej zimy, to osobiście problematyczny wydaje mi się fakt, iż z każdym chwilowym ociepleniem rośnie szansa uszkodzenia sobie kości. Śnieg na chodniku, pod spodem lód, a noga w gipsie. jeszcze ze mną to pół biedy, ale nie wyobrażam sobie nawet jaka musi być walka o przetrwanie wśród tych wszystkich starszych babć, co wbijają do autobusów w godzinach szczytu. Chociaż one i tak prawie zawsze jadą do lekarza, więc nie bardzo mają się o co martwić. Zresztą, może one robią to z pełną świadomością. Najpierw się rejestrują, a potem jadą, nogi przy okazji łamiąc, żeby mieć pewność że lekarz je od razu przyjmie i nie będą musiały czekać w kolejce, ze sprawą naszego ukochanego NFZ. Takie sprytne po prostu są. A my, głupcy i hołota, nie doceniamy ich przebiegłości.

wtorek, 19 lutego 2013

Lo

Czemu taki tytuł bloga? Bo akurat po głowie chodzi mi Coma. A, że Lśnienie jest chyba moim ulubionym utworem w ich dyskografii, to czemu nie. Może będę miała szczęście i nie zostanę pozwana za prawa autorskie. Szczerze mówiąc nazwą chcę nawiązać do jeszcze czegoś, ale nie wiem czy mi się uda. Nie chcę robić ambitnych planów, żeby potem nie mieć do siebie wyrzutów sumienia o słomiany zapał, więc na razie cicho sza.
 Czemu taki tytuł posta? Lo było pierwszym słowem, czy też po prostu pierwszymi znakami przesłanymi przez internet. Kiedy pojawił się prototyp sieci, postanowiono przesłać dane z jednego ośrodka akademickiego do drugiego. Nie miało to być nic zbyt skomplikowanego. Ot, przesłane miało być słowo login, acz tu nie jestem pewna. Mogło to być coś podobnego. Pech chciał, że po wpisaniu dwóch pierwszych słów, maszyna odmówiła posługi, czyli mówiąc bardziej kolokwialnie, wzięła i się zawiesiła. Taka typowa złośliwość rzeczy martwych, które mają w zwyczaju ogłaszać strajk w najmniej odpowiednim momencie.
Interpretacji tego historycznego "Lo" jest od groma i jeszcze trzy. Najbardziej upowszechniona jest chyba wersja z tłumaczeniem ze staro-irlandzkiego. Otóż w tym jakże szlachetnym i powszechnie znanym języku ma to oznaczać "Witaj" bądź "Witajcie" czego pozostałością jest "Hello". Nie potrafię zweryfikować czy to prawda, ale w internecie tak pisali, więc pewnie prawda. Tak więc tym razem bardziej zrozumiale: Witajcie.