Hansel Und Gretel, czyli jak Alicja
czerwoną królową zaszlachtowała: Część II
Dziękuję za komentarze. Faktycznie, jak teraz to jeszcze raz przeczytałam, to nie miało, ani ręki, ani nogi.Częściowo wynika to z tego, że wpis był pomyślany jako część większej całości. Po prostu będzie parę tekstów o przeróbkach bajek Ale fakt, było trochę źle ułożone.
Śnieżka z mnichami z Szaolin nosi tytuł "Snow and the Seven". O One Upon a Time" faktycznie zapomniałam. Po prostu tego nie znam, więc nie przyszło mi do głowy podczas pisania.
A teraz znowu w tym temacie.. Konkretnie o Hanselu i Gretel. Swoją drogą nie rozumiem, czemu nie zdecydowano
się na spolszczenie imion. Przecież „Jaś i Małgosia: Łowcy wiedźm” tak działa
na wyobraźnię. Pasowałoby do filmu. Miał być horror, a wyszła komedia. Ogólnie rzecz biorąc cały koncept opiera się
na tym, że rzeczone rodzeństwo po przygodzie w chatce z piernika (chciałabym
przy tym zauważyć, że gdyby nie próbowali chatki zeżreć, to całego zajścia by
nie było) uznało, że skoro to im dobrze wyszło, to równie dobrze mogą oprzeć na
doświadczeniach płynących z tej przygody swoją przyszłość i zająć się zawodową
eksterminacją wiedźm. Nie to żeby byli
tylko dwójką samotnych, maltretowanych dzieci.
Film pełen jest dziur fabularnych,
wpychania rozwiązań na siłę i tak nieprawdopodobnych zwrotów akcji, że po
prostu nie da się go brać na poważnie. Motywy takie jak Jaś-cukrzyk, bo
przedawkował w dzieciństwie słodycze, Małgosia waląca z główki na „dzień dobry”
i wielka, tragiczna miłość od pierwszego sprawdzenia zębów są po prostu tak
absurdalne, że trudno się nie śmiać. Nie wspominając o jednym cudownym
nawiązaniu do Zmierzchu. I intrydze
głównego złego, która jest na poziomie blogu jakiejś dwunastolatki. Najbardziej
ciekawiło mnie gdzie oni zaopatrują się w broń i jak przemieszczają się z taka
ilością żelastwa. Przecież sam koszt przewozu pochłonąłby całe ich zarobki. Nie
mówiąc już o tym, że zwyczajnie by im to rozkradli. No chyba, że bali się Małgosi
i jej przywitania.
Do tego dochodzą pytania czysto
techniczne, takie jak: skąd brali strzykawki i czym je dezynfekowali, o ile w
ogóle to robili, co w tych strzykawkach właściwie było, bo jakoś nie mogę
uwierzyć, że insulina, czym trzeba rysować po ścianach, żeby przetrwało to całe
lata w niezmienionym stanie i skąd dwójka biednych dzieci miała by takie coś
wziąć, jakie trzeba mieć dziury w pamięci, żeby nie rozpoznać nazwy miasta koło
którego się dość długo mieszkało i tak dalej.
Przyznam szczerze, że najlepszą
zabawą podczas całego seansu, było wyłapywanie błędów. Co wcale nie znaczy, że
źle się bawiłam. Była akcja, dużo mówiąc wprost, prania się po mordach i całkiem sporo śmiechu. Fakt, że śmiech nie był raczej zamierzony przez reżysera można pominąć wyrozumiałym milczeniem. No chyba, że ktoś oczekuje porządnego filmu z logicznym scenariuszem, gdzie chodzi o coś innego, niż upchnięcie jak największej liczby brutalnych scen (swoją drogą brutalność też tu taka średnia) i ładne buzie przewijających się niewiast. Wtedy radzę się trzymać daleko.
poniżej trailery
poniżej trailery
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz