„Lake placid” jest filmem starym. Nie ma tu jakiś fajerwerków technicznych. Nowsze produkcje wyglądają dużo lepiej. Za to w „Lake Placid” przewija się całkiem sporo naprawdę dziwnych ludzi. Mamy panią archeolog, która, z pewnymi wyrzutami sumienia, przyznaje się, iż pomimo, że dookoła giną ludzie, to jej się cała akcja bardzo podoba i z chęciom zostanie jak najdłużej. Tak oprócz tego jest typową paniusią z miasta, wysłaną nad jezioro przez zdradzającego ją chłopaka i szefa w jednej osobie. Jest szeryf, który nie może dogadać się z nikim, a jedyne wyjście z sytuacji widzi w użyciu broni palnej, o nazywanej przez całą resztę armatą. Dodatkowo jedyną osobą mieszkającą w okolicy, a zatem będącą jedynym źródłem informacji, jest pewna staruszka, o dość wątpliwym zdrowiu psychicznym.
Absolutną gwiazdą jest Hektor. Naukowiec i milioner całkowicie oderwany od rzeczywistości. O poprawnych stosunkach międzyludzkich to on może i gdzieś słyszał, ale nie bardzo orientuje się co to właściwie jest. Lubi być w sytuacjach zagrożenia życia, spowodowanego krokodylem. Ogólnie jest ewenementem i autorem jednego z moich ulubionych filmowych cytatów „Ukryli przed tobą tę wiedzę w książkach”. Film po raz pierwszy obejrzałam gdzieś w wieku 12 lat. Utrwalił się w mojej pamięci na tak długo (drugi raz widziałam go tydzień temu) głównie dzięki scenie w której Hector opowiada swój sen. Naprawdę trudno osiągnąć takie stężenie absurdu w jednej wypowiedzi.
Film doczekał się trzech sequeli, jednak niestety pozostałe nie trzymają klimatu. Nadal co prawda mamy szalonego hodowcę krokodyli, specyficzną ekipę i samo jezioro, ale zniknął absurdalny humao zastapiony w dużej mierze nagością i zatomizowaniem akcji. A szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz